Radosław Kotarski: ,,Mężczyzna, który uderzy dziecko i inne opowiadania" [recenzja]
- Stryczyńska pisze
- 9 cze
- 2 minut(y) czytania
Opowiadań jest piętnaście. Nie wiem, czy ma to jakiekolwiek znaczenie, pewnie nie. Niektóre są krótsze, do przeczytania w trakcie jazdy autobusem na trzy przystanki, inne z kolei dłuższe, na taką trasę od pętli do pętli. Wszystkie natomiast łączy kilka rzeczy.

Ta pozycja jest debiutem fabularnym autora, ale nie wpadłabym na to nigdy podczas lektury. W związku z tym, że wiedziałam o tym, zanim się publikacją zajęłam, tym bardziej zwróciłam uwagę na warstwę językową. A znalazłam w niej bardzo sprawne, ostre, świeże, dopiero co zanurzone w kałamarzu pióro pisarskie Kotarskiego. To, w jaki sposób operuje on językiem, jak, czasem wulgarnie, ale zawsze kurewsko inteligentnie i jakby przypadkiem, niechcąco, wrzuca pomiędzy wersy dowcip, jak potrafi w ułamku zdania zszokować, zaskoczyć, no to to jest, proszę Państwa, klasa. Nic nie jest tutaj wymuszone, na siłę, płynie samo i to w taki sposób, że bardzo się chce również z tym płynąć.
Wszystkie opowiadania mocno różnią się od siebie w zakresie tematyki. Kogoś irytuje dziecko, ktoś przeżywa wojnę rosyjsko-ukraińską, rozmawia sam ze sobą, szuka miłości albo ją znalazł. Bohaterów tak właściwie nie łączy nic. Tylko te cieniutkie sieci powiązania, które zaplatamy z innymi ludźmi codziennie na milisekundy, a które można dostrzec tylko wtedy, gdy się uważnie spojrzy. Ten włos w kanapce, ta obsługa w restauracji, tych kilka zdań wymienionych ze stewardessą podczas lotu samolotem, w końcu ten samolot właśnie. A przede wszystkim – to lotnisko. Wszystkie teksty w jakiś sposób powiązane są z lotniskiem i choć jego nazwa (chyba) nigdzie nie padła, to śmiem twierdzić, i to z dość dużą dozą pewności, że ono jest jedno, to samo, pod każdym tytułem. Czytając te opowiadania, można się poczuć niczym Viktor Navorski w Terminalu, który czuwa, obserwuje, doświadcza, rozmawia z ludźmi i, przede wszystkim, poznaje ich. I to wszystko ma sens, bo przecież jest lotniskowym obserwatorem. Ja też, jako czytelnik Mężczyzny… czuję się na miejscu. Nie jest to bowiem wścibskie obserwowanie, nie jestem intruzem w tych historiach. Poznaję je, bo ktoś chciał się nimi podzielić. A że ten ktoś nie istnieje…? Kto by się przejmował. Nie mam pojęcia czy wywołanie takiego skojarzenia było przez Kotarskiego zaplanowane. Jeśli nie, chylę czoła, bo nieświadomie uczynił przepiękną interdyscyplinarną przewrotkę. Jeśli tak, to tym bardziej chapeau bas.
Każde opowiadanie to też niezwykle sprawne zwroty akcji. Czytasz sobie, pod wpływem wskakujących do głowy słów na coś się nastawiasz, wyobrażasz sobie jakiś koniec tej historii, a tu nagle jednym maleńkim akapitem, jednym zdaniem, czasem nawet jednym wyrazem dostajesz w łeb, wszystko ci się kręci i kończy zupełnie inaczej, niż się na początku spodziewałeś. To nie tylko zaskakuje, ale też zmienia całkowicie odbiór tego, co właśnie przyswoiłeś. Spodziewaj się niespodziewanego. Niezwykle życiowo.
Na koniec zostawiłam napisy, jak by można było inaczej, końcowe. I sceny po napisach. Bo tym właśnie dla mnie są krótkie podsumowania, które przedstawiają genezę każdego tekstu i które bardzo doceniam. Bo przecież zawsze zastanawiamy się „dlaczego?”.
Autor: Stryczyńska pisze
Miejsca w sieci autorki: @Stryczyńska pisze
Comments